Ostatnio wróciłam do szarej rzeczywistości i zaczęłam się na nowo komunikować z ludźmi. Wróciłam do tego, co kiedyś sprawiało mi trudności i sprawia je do dzisiaj. Mówiąc to, mam na myśli porozumiewanie się z drugim człowiekiem.
***
Jestem osobą, która całe swoje życie poświęciła pasji. Osobą, która była zbyt zajęta by ujrzeć czyjąś krzywdę i chorobę. Człowiekiem, który poświęcił całą swoją uwagę zwierzętom, ale nie miał czasu, by zadbać o siebie.
Postrzegałam wszystko zupełnie inaczej, byłam wręcz oddana jeździe konnej. Przesadnie...
Nie miałam czasu właściwie na nic. Moje stopnie w nauce znacznie się obniżyły, ale mnie to nie obchodziło. Zawsze sobie tłumaczyłam, że "coś kosztem czegoś".
Odkąd pamiętam dążyłam do doskonałości i nigdy nie mogłam się pogodzić z poniesionymi porażkami. Kiedy odniosłam porażkę, moją barierą ochronną był płacz, w następnej kolejności tworzyłam wokół siebie mur i odsuwałam od siebie wszystkich na odległość.
Z czasem straciłam przyjaciół, ale wtedy to się nie liczyło, wtedy liczyły się tylko starty w zawodach i zdobywanie nagród.
Do czasu...
***
W życiu każdego człowieka nadchodzi czas rozstania.
Czas, w którym coś tracimy, a później zaczynamy to doceniać. Dopiero wtedy otwieramy oczy na świat i zaczynamy się interesować tym, co się wokół Nas dzieje. To przykre, ale prawdziwe.
Ze mną było dokładnie tak samo.
W momencie, kiedy straciłam wystarczająco dużo osób, zrozumiałam jak wiele dla mnie znaczyły. Zaczęłam zwracać uwagę na najbliższą rodzinę, na ich samopoczucie, zdrowie. W końcu nauczyłam się doceniać to, co mam i cieszyć się z małych rzeczy, bo przecież o to w życiu chodzi, prawda?
***
Moim zdaniem każda pasja pochłania człowieka. Jeśli rzeczywiście jest to taka prawdziwa pasja, biorąca się ze środka, z serca... Jednak wymaga ona poświęcenia.
Co to oznacza?
Teraz, w gimnazjum na nowo uczyłam się rozmawiać z ludźmi. Przyznam, że przyszło mi to z trudem. Cały rok byłam postrzegana jako "inna" bądź niedostępna albo nieosiągalna. W drugiej klasie pokonałam swój lęk i otworzyłam się na świat, włączałam się w dyskusje, podsuwałam pomysły i zaczęłam funkcjonować jak każdy, normalny człowiek. Razem z przyjaciółmi zaczęliśmy się spotykać, to w McDonald's, to na mieście. I właśnie tutaj pojawił się problem...
Trzy razy w tygodniu miałam trening, w ciągu roku szkolnego, oczywiście. Oprócz treningów i nauki miałam i mam również obowiązki, więc jakiekolwiek wyjścia ze znajomymi nie wchodziły w grę.
Za każdym razem jak się umawialiśmy na jakieś wyjście, to miałam przygotowaną wymówkę. Wciąż jedna i ta sama : " Nie mogę, bo mam dzisiaj trening "...
W końcu ich cierpliwość się skończyła i wcale się nie dziwię...
To właśnie jest poświęcenie, o którym już wcześniej wspomniałam.
***
Jednak próbą przyjaźni i czasu były te 3 tygodnie, które spędziłam w domu (w tym tydzień w szpitalu), prosto po wypadku.
Pomimo wszystkich błędów jakie popełniłam, jeden za drugim, pomimo wszystkich wymówek i pomimo tego, jak wiele razy ich zawiodłam, oni nadal ze mną są. Odwiedzali mnie w szpitalu, codziennie pisali z pytaniem jak się czuję i niepotrzebnie się martwili.
To są prawdziwi przyjaciele <3
Jeśli to czytacie, to chciałabym Was najmocniej przeprosić i podziękować.
Cieszę się, że Was mam!!!
Wracając do kwestii wypadku i mojego zdrowia... Tu już sprawy się komplikują.. Po upadku z Love Me miałam problemy z kręgosłupem. Moje wakacje (a raczej koniec czerwca i początek lipca) spędziłam na "zwiedzaniu" szpitali i konsultowaniu się z chirurgami i nerouchirurgami.
Mogę Ci zdradzić, Drogi Czytelniku, że na razie uniknę operacji kręgosłupa, jednakże musiałam zrezygnować z jazdy konnej na 3 miesiące...
Przyznam szczerze, że zabolało i to bardzo, ale chcąc w przyszłości funkcjonować normalnie i poruszać się na nogach, musiałam odpuścić..
Teraz tylko odliczam czas.
Sekundy, minuty, godziny, dni, miesiące...
3 miesiące, dam radę!
Muszę dać radę!!!
***
Jestem osobą, która całe swoje życie poświęciła pasji. Osobą, która była zbyt zajęta by ujrzeć czyjąś krzywdę i chorobę. Człowiekiem, który poświęcił całą swoją uwagę zwierzętom, ale nie miał czasu, by zadbać o siebie.
Postrzegałam wszystko zupełnie inaczej, byłam wręcz oddana jeździe konnej. Przesadnie...
Nie miałam czasu właściwie na nic. Moje stopnie w nauce znacznie się obniżyły, ale mnie to nie obchodziło. Zawsze sobie tłumaczyłam, że "coś kosztem czegoś".
Odkąd pamiętam dążyłam do doskonałości i nigdy nie mogłam się pogodzić z poniesionymi porażkami. Kiedy odniosłam porażkę, moją barierą ochronną był płacz, w następnej kolejności tworzyłam wokół siebie mur i odsuwałam od siebie wszystkich na odległość.
Z czasem straciłam przyjaciół, ale wtedy to się nie liczyło, wtedy liczyły się tylko starty w zawodach i zdobywanie nagród.
Do czasu...
***
W życiu każdego człowieka nadchodzi czas rozstania.
Czas, w którym coś tracimy, a później zaczynamy to doceniać. Dopiero wtedy otwieramy oczy na świat i zaczynamy się interesować tym, co się wokół Nas dzieje. To przykre, ale prawdziwe.
Ze mną było dokładnie tak samo.
W momencie, kiedy straciłam wystarczająco dużo osób, zrozumiałam jak wiele dla mnie znaczyły. Zaczęłam zwracać uwagę na najbliższą rodzinę, na ich samopoczucie, zdrowie. W końcu nauczyłam się doceniać to, co mam i cieszyć się z małych rzeczy, bo przecież o to w życiu chodzi, prawda?
***
Moim zdaniem każda pasja pochłania człowieka. Jeśli rzeczywiście jest to taka prawdziwa pasja, biorąca się ze środka, z serca... Jednak wymaga ona poświęcenia.
Co to oznacza?
Teraz, w gimnazjum na nowo uczyłam się rozmawiać z ludźmi. Przyznam, że przyszło mi to z trudem. Cały rok byłam postrzegana jako "inna" bądź niedostępna albo nieosiągalna. W drugiej klasie pokonałam swój lęk i otworzyłam się na świat, włączałam się w dyskusje, podsuwałam pomysły i zaczęłam funkcjonować jak każdy, normalny człowiek. Razem z przyjaciółmi zaczęliśmy się spotykać, to w McDonald's, to na mieście. I właśnie tutaj pojawił się problem...
Trzy razy w tygodniu miałam trening, w ciągu roku szkolnego, oczywiście. Oprócz treningów i nauki miałam i mam również obowiązki, więc jakiekolwiek wyjścia ze znajomymi nie wchodziły w grę.
Za każdym razem jak się umawialiśmy na jakieś wyjście, to miałam przygotowaną wymówkę. Wciąż jedna i ta sama : " Nie mogę, bo mam dzisiaj trening "...
W końcu ich cierpliwość się skończyła i wcale się nie dziwię...
To właśnie jest poświęcenie, o którym już wcześniej wspomniałam.
***
Jednak próbą przyjaźni i czasu były te 3 tygodnie, które spędziłam w domu (w tym tydzień w szpitalu), prosto po wypadku.
Pomimo wszystkich błędów jakie popełniłam, jeden za drugim, pomimo wszystkich wymówek i pomimo tego, jak wiele razy ich zawiodłam, oni nadal ze mną są. Odwiedzali mnie w szpitalu, codziennie pisali z pytaniem jak się czuję i niepotrzebnie się martwili.
To są prawdziwi przyjaciele <3
Jeśli to czytacie, to chciałabym Was najmocniej przeprosić i podziękować.
Cieszę się, że Was mam!!!
Wracając do kwestii wypadku i mojego zdrowia... Tu już sprawy się komplikują.. Po upadku z Love Me miałam problemy z kręgosłupem. Moje wakacje (a raczej koniec czerwca i początek lipca) spędziłam na "zwiedzaniu" szpitali i konsultowaniu się z chirurgami i nerouchirurgami.
Mogę Ci zdradzić, Drogi Czytelniku, że na razie uniknę operacji kręgosłupa, jednakże musiałam zrezygnować z jazdy konnej na 3 miesiące...
Przyznam szczerze, że zabolało i to bardzo, ale chcąc w przyszłości funkcjonować normalnie i poruszać się na nogach, musiałam odpuścić..
Teraz tylko odliczam czas.
Sekundy, minuty, godziny, dni, miesiące...
3 miesiące, dam radę!
Muszę dać radę!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz