~ Miłość bez słów, miłość bez granic ~

~ Miłość bez słów, miłość bez granic ~
~Wasza Zuza

środa, 18 października 2017

~ Czemu walczę by żyć, jeśli żyję tylko by walczyć ~

Walka, ciągła walka... Walczę jak każdy człowiek, jak każdy z Was.. Zgodzisz się ze mną, że niekiedy rezygnujesz ze swoich celów, z własnych marzeń, że niekiedy masz ten gorszy dzień, tą słabszą chwilę, ten moment, w którym się poddajesz. Czasem ten moment trwa dłużej, czasem krócej, z czasem przechodzi, czasem z nami zostaje.

***

Karetka, głośne wycie, syrena, pomarańczowy odcień, wszystko na raz... Znów to samo.. Budzę się w tym samym miejscu co tydzień temu, co dwa tygodnie temu, co trzy tygodnie temu.. Znajduję się na tym samym piętrze co zawsze, w tym samym budynku, na tym samym oddziale, z tymi samymi pielęgniarkami, mam kontakt z tymi samymi lekarzami. Jedyne co jest zmienne, to sala do której trafiam - za każdym razem inna oraz ludzie, których poznaje, oczywiście z oddziału. Tak żyję od dwóch miesięcy, od momentu, w którym wszystko wyszło na jaw.. Od kolejnego, wtedy już 6 ataku.. 
Byłam już diagnozowana i badana naprawdę na wszystkie strony, większość wyników jest dobra lecz jest jedna mała, ale dosyć istotna rzecz, która wpływa na postawienie dobrej diagnozy i podjęcie leczenia oraz wprowadzenia odpowiednich leków. Badanie EEG, które bada fale mózgowe i jest podstawą do stwierdzenia padaczki..

 Tak, choruję na padaczkę. Ten, kto przeżył to na własnej skórze, ten, który kiedykolwiek zmagał się z jakąkolwiek chorobą, wie jak mogę czuć się w obecnej sytuacji, w jakim stanie może być człowiek, który wciąż walczy, dla którego najmniejsze rzeczy i tzw pierdoły stają się wielkimi problemami i przybierają ogromne znaczenie. 
Z atakami zmagam się od już prawie 7 miesięcy, dopiero teraz zdiagnozowali to jako padaczkę, choć wciąż nie mają co do tego 100% pewności (jak to w medycynie, nic nie jest pewne). 

Co mogę powiedzieć o chorobie i o tym jak się z nią zmagać i jak walczyć by przetrwać w tym wszystkim? 
Hmm.. Choroba, jak każda inna, może wyleczalna, może nie, zależy od człowieka i jego organizmu. W moim przypadku nic nie wiadomo, może z tego wyjdę, a może się będę męczyć do końca życia.. Inni mają gorzej, więc w sumie powinnam się cieszyć, że mam dwie nogi, dwie ręce i nie jeżdżę na wózku inwalidzkim, prawda?
Wiecie co Wam powiem? Każdy tak mówi, po prostu każdy, uznają to jako pocieszenie, ale to wcale nie pociesza. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem jedyna i że istnieją tacy jak ja, którzy żyją z padaczką normalnie, mają dzieci, radzą sobie nawet jeżeli mają po kilkanaście lub kilkadziesiąt napadów dziennie.. 
Wciąż jestem dzieckiem, w dodatku w okresie dojrzewania. Nastolatką, która chciała by czasami odpuścić i się wyszaleć, która by chciała zawierać nowe znajomości, która by chciała mieć choć odrobinę prywatności i spokoju, ten moment, tę sekundę, dwie, a może nawet głupie pięć minut dla siebie. Od 2 miesięcy nie mam tego i mi tego brakuje. Od około miesiąca jak nie półtora nie chodzę do szkoły, ponieważ moim domem jest szpital, moi "znajomi", których widzę na co dzień to pielęgniarki i cały zespół medyczny. 

***

Na początku walczyłam, na początku widziałam sens, cel żeby walczyć, starałam się jak mogłam żeby się nie poddać, żeby myśleć pozytywnie, żeby być cierpliwa, żeby dać czas sobie jak i chorobie.
Odkąd mam wprowadzone leki ataki są coraz częstsze. Z dwóch tygodni pomiędzy jednym a kolejnym atakiem skrócił się czas do 2 dni... Leżąc w szpitalu tydzień miałam już 3 ataki, w tym jeden dzisiaj ok godz. 17. 

Czuję to, poddaję się. Z każdym kolejnym atakiem choroba przejmuje nade mną kontrolę. Zabiera część mnie, której już nigdy nie odzyskam. Myśli samobójcze, płacz i ciągłe połykanie tabletek to już jest codzienność. Dla mnie to już rutyna, pieprzona rutyna, z którą sobie nie radzę... Tęsknie za tym co było wcześniej, za szkołą, za klasą, za normalnym kontaktem z ludźmi, za domem, za rodziną...

Znów płaczę. Znów 1:0 dla padaczki. Znów przegrałam.

***
"Wstanie z łóżka to wysiłek
Oddychanie to strata energii"
Z.I.

















niedziela, 10 września 2017

~Ukryta prawda... Czyli troche słów o atakach~

Nadszedł czas by się przyznać do niektórych rzeczy... Nadszedł czas by brać odpowiedzialność za to co się robi, za to co się mówi i komu oraz za to, czego się nie mówi... Ciężko zacząć temat, tak ciężko niczym rozprawkę na polskim....

                                                        ***

Tuptam sobie powoli, nóżka za nóżką, spokojnie bez pośpiechu. Robi mi się niedobrze, mam rozmazany obraz przed oczami, tracę kontrolę, znów odpływam.. Słyszę głosy "sprawdź puls" "zobacz czy oddycha" "kurwa" ... Znów straciłam oddech... Znowu mnie próbują ocucić, znowu mnie klepią po twarzy... Słyszę wszystko, każdego z osobna, rozróżniam głos męski od damskiego, ale nie potrafię, nie jestem w stanie zrobić choć najmniejszego ruchu. Nie mogę... Próbuję podnieść nogę lecz jest sztywna, chcę mrugnąć oczami lecz nie są w żadnym stopniu kompatybilne z moim mózgiem, staram się poruszać głową - kiwnąć na tak i zaprzeczyć na nie lecz głowa jest zbyt ciężka... Poddaje się ... Znów odpływam...
 
                                                                             ***
(2 minuty później)


(...) Odzyskuję oddech, z trudem, z wielkim trudem... Oddycham coraz ciężej, w tym momencie użycie płuc to katorga... Męczę się, cholernie ciężko mi z tym... Wciąż słyszę głosy, dominuje głos męski i to on stara się nade mną zapanować.. 4 osoby trzymają mnie od tyłu... Walczę, ponownie staram się wygrać z tym gównem...
Krztuszę się, duszę się, coraz ciężej oddycham, dopada mnie zmęczenie i wykończenie... Znów odpływam, znowu nie ma ze mną żadnego kontaktu.... Popadam w sen, czasami zapominając i tracąc oddech...
     ... Znów przegrałam...
Budzi mnie syrena karetki, przebłyski mocnego pomarańczowego przelatują mi przed oczami, znów słabnę, znów tracę nad sobą kontrolę... Czuję jak dźwigają moje ciało, wiotkie i rozciągliwe niczym guma do żucia, a głowa swobodnie kołysze się raz na prawo, raz na lewo...
Zmierzyli cukier, cholernie niski, podali glukozę w kroplówce, pojechali ze mną do szpitala... Przy wkłuwaniu znów straciłam przytomność, więc ratownicy wkłuwali się 4 razy lecz dopiero za 5 razem poskutkowało... 30 minut drogi, włączone ogrzewanie bo spadła mi temperatura ciała.
***
Nadal walczę, wciąż walczę bez przerwy.. Nie poddaję się choć mogłabym. Staram się pokazać sobie i mojemu wrogowi i napastnikowi że jestem silniejsza.. Że mimo iż to we mnie siedzi, mimo iż połyka mnie od środka i z miesiąca na miesiąc jest mnie coraz mniej to daje sobie radę. Mimo iż przejmuje nade mną kontrolę i kieruje mną podczas ataków, mimo iż zabiera mi oddech i wprawia w niekontrolowane ruchy moje ciało to idę dalej przed siebie.. Staram się. Moim celem jest wygrana... Moim celem jest zwalczenie tego co mnie niszczy od środka i tego co mną kieruje wtedy, kiedy nie mam nad sobą kontroli... Moim celem jest swobodne oddychanie bez utraty tchu i bez zapowietrzenia się...
Wygram to, wiem o tym, wiem, że się uda... Przecież musi się udać, prawda?
                            ~Z.I.

czwartek, 13 kwietnia 2017

~Szczęśliwa, ale czy na pewno?~

Ostatnimi czasy wszystko się komplikuje..
Drobnostki przybierają ogromne znaczenie, a z małej głupoty tworzy się ogromny problem... 

Wiem, że jestem prawdziwą szczęściarą, wiem, że tak naprawdę nic mi do szczęścia już nie jest potrzebne, wiem, że tak naprawdę mam wszystko. 
Wiem również o tym, że w swoim życiu już naprawdę dużo osiągnęłam i że nie jedna osoba marzy o zdobyciu tak wysokiego szczytu, na który ja już się wielokrotnie wspięłam...
Ale... 
Właśnie jest jedno ale...
Człowiek dąży do perfekcji, do samodoskonalenia, do osiągnięcia wyznaczonych przez siebie celów... Ale nie każdy ma takie predyspozycje aby ten dany, wyznaczony przez siebie cel osiągnąć, aby zdobyć ten szczyt. 
Potrzebna jest wytrwałość, dążenie do celu, wsparcie innych osób i samozaparcie....

Niby jestem szczęśliwa, ale czy na pewno?
 Czy szczęście jest w stanie złagodzić ból, kiedy tak naprawdę bólu jest więcej?
Czy prawdą jest, że miłość jest ślepa?
Jak długo boli serce, kiedy widzimy cierpienie drugiej osoby, osoby, którą kochamy?
Jak głębokie są rany, które zadaje nam najbliższa osoba?
Jak bardzo widoczne są blizny?
Czy serce może krwawić?
Czy każdy nieprzemyślany błąd, który postąpiliśmy, kształtuje naszą drogę życia?
Czy myślimy o innych zadając sobie ból?
Czy słyszymy cichy płacz najbliższych osób cierpiących z naszego powodu?
Czy każda rana na sercu, nawet ta najmniejsza, coś oznacza?
Czy tak naprawdę kochamy, czy tylko ranimy?

***

Czym tak naprawdę jest miłość?